wtorek, 2 grudnia 2014

Książka dnia czyli dzień z książką. "Stuletnia Gospoda" Katarzyna Majgier Fragment trzeci, czwarty.




Fragment trzeci. 

"-Stuletnia Gospoda zawsze była gospodą-kontynuował.-Dbali o to nasi praprapradziadkowie i prapraprababcie. Po wojnie zostaliśmy tylko ja i babcia Zosia. Wróciliśmy z robot w Reichu i spotkaliśmy się w naszej gospodzie. Gdyby nie wojna, pewnie byśmy się pobrali i razem gospodarzyli, ale na tych robotach ja znalazłem żonę, babcię Hanię, a babcia Zosia męża-dziadka Karola. Stuletnia Gospoda ciągle stała i czekała na nas. Zaniedbana i zniszczona, bo stacjonowali tu Niemcy, a potem Ruscy, ale my ją odnowiliśmy i znowu zaczęliśmy gotować. Było dobrze, aż przyszli jacyś ludzie i chcieli nam gospodę zabrać, i zmienić ją w spichlerz, szkołę, dom wczasowy i licho wie, co jeszcze. Ale my się nie poddajemy!-zakończył z dumą.
Uznał, że ta wersja brzmi dobrze.

Jednak przodkowie Łukasza i Zosi nigdy nie byli właścicielami Stuletniej Gospody, a oni sami przed wojną tylko w niej służyli, ale zostali oddani na służbę jako małe dzieci i przywiązali się do tego miejsca bardziej niż do rodzinnych domów, z których zachowali mgliste i ponure wspomnienia.

Kiedy wrócili z robót w Reichu, nawet nie próbowali szukać domów swoich rodziców, które ledwie pamiętali, bo miejscem, za którym tęsknili, była Stuletnia Gospoda. Zastali ją zniszczoną i opustoszałą, ale odremontowali ją i osiedlili się w niej. Nie wyobrażali sobie, że mogliby postąpić inaczej.

-Musicie się uczyć, żeby kiedyś prowadzić Stuletnią Gospodę i nikomu nie dać jej ruszyć-zapowiedział Łukasz, patrząc na dzieci z taką powagą, że oboje zapamiętali tę chwilę.
I choć później wielokrotnie chcieliby pozbyć się tego wspomnienia, poważne spojrzenie dziadka Łukasza utkwiło w nich tak głęboko, że nie sposób było go zapomnieć."

Fragment czwarty.
"Wiele książek kończy się weselem, bo takie zakończenia podobają się czytelnikom.Z tą książką jest odwrotnie. Wesele pojawi się na samym początku. W dodatku podwójne.Dwie pary urządziły je sobie wspólnie dla oszczędności, bo było to zaraz po wojnie i ludzie nie mieli pieniędzy na fanaberie. Podano wódkę i kaszę z grzybami. Wszystkim smakowało.Gośćmi byli stary ksiądz i kilkoro sąsiadów. Zdjęć pamiątkowych nie zrobiono, bo na to też brakowało pieniędzy, ale pozostałe wspomnienia, które powracały za każdym razem, gdy na stole pojawiały się kasza z grzybami.

Obie młode pary stanęły przed ołtarzem (kobierzec przepadł w czasie wojny) w parominutowych odstępach. Sąsiedzi, świadkowie tej ceremonii, trochę się dziwili, bo pamiętali Łukasza i Zosię, którzy służyli w Stuletniej Gospodzie od dzieciństwa, i podejrzewali, że kiedy podrosną, będzie z nich para.
Łukasz i Zosia też przypuszczali, że tak właśnie potoczyłyby się ich losy, gdyby nie wojna. Tymczasem oboje trafili na roboty do Reichu, gdzie zostali rozdzieleni i nie mieli od siebie wieści tak długo, że uznali, że na pewno już nigdy się nie zobaczą, więc każde z nich znalazło sobie nowego partnera. Zosia rzeczowego i konkretnego górala o imieniu Karol, a Łukasz pogodną, rozmarzoną Hanię z Kresów.
Spotkali się w Stuletniej Gospodzie, do której Łukasz i Zosia wrócili, nie mając innego miejsca, do którego mogliby wrócić. Hania usłyszała, że jej dawna wioska spłonęła, więc poszła z Łukaszem do miejsca, o którym opowiadał jej cuda, jak tylko on potrafił. Karol, wcześnie osierocony, zarabiał na chleb w wielu domach, poszedł więc z Zosią.
Na miejscu okazało się, że Stuletnia Gospoda była okupowana intensywniej niż cokolwiek innego w okolicy przez zmagające się armie. Wszystko, co się w niej znajdowało, zostało przewrócone do góry nogami, ze szczególnym uwzględnieniem piwnic.
Właściciele spoczywali na pobliskim cmentarzu."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz